niedziela, 24 listopada 2013

Babie lato wtedy bywa, gdy w słońcu się snują pajęcze przędziwa. Jesienne werble. Diana Gabaldon.


Kiedy jesień w październiku zaczęła w końcu przypominać tę prawdziwie złotą z ludowego porzekadła zamieszczonego w tytule posta, zaczęłam się powoli poddawać jej urokowi i szukać jesieni również w wybieranych do czytania książkach:). W bibliotece znalazłam więc powieść o bardzo jesiennym tytule - tom czwarty cyklu "Obcej" Diany Gabaldon.

Po "Jesienne werble" wyprawiłam się na daleki spacer do nieznanej mi jeszcze krakowskiej biblioteki, której zbiory bogatsze od stanu posiadania mojej osiedlowej biblioteki, zachęcają do dłuższej z nią znajomości:). Jesień w tytule czytanej książki i za oknem, gorąca herbata i smakołyki prosto z sadu, w postaci ostatniej dojrzewającej przed zimą, bardzo słodkiej odmiany jabłek, to był mój przepis na minione już październikowe wieczory.

W poprzednim tomie Claire i Jamie odnaleźli się po wieloletniej rozłące i śladem setek uciekinierów politycznych wyruszyli w podróż do Nowego Świata. Jak bardzo pokomplikowała się ta wyprawa przeczytacie w "Podróżniczce", o której pisałam rok temu. W "Jesiennych werblach" szukałam nie tylko aktualnej pory roku, ale przede wszystkim..."Domku na prerii":). Szalenie mi się podoba ta część historii Stanów Zjednoczonych, która pisana jest biografiami pierwszych osadników,  a że nie znam wielu tytułów opowiadających o życiu amerykańskich pionierów, nawet fantastyczno-historyczny romans miałam ogromną ochotę przeczytać, żeby znaleźć w nim choćby wzmianki o tym jak wyglądało życie farmerów w dzikich rejonach Nowego Świata. Pod tym względem na tej książce się nie zawiodłam. 

W tomach poprzednich prześledziliśmy rzeczywistość XVIII-wieczną Szkocji, Francji, targały czytelnikiem morskie sztormy oraz przewroty dziejowe. W tomie czwartym bohaterowie prowadzą bardziej osiadły tryb życia w amerykańskiej kolonii. Jamie buduje w Karolinie Północnej dom, uprawia ziemię, a Claire sprowadza na świat dzieci osadników, leczy mieszkańców okolicznych farm i marzy o budowie szpitala. 

Myślę, że autorka przed napisaniem każdego kolejnego tomu rozpoczyna wielkie wykopaliska w bibliotekach, konsultacje z naukowcami zajmującymi się historią XVIII wieku, a potem wszystkie znalezione informacje upycha w swoich książkach. Czasem wychodzi z tego pocieszna ekwilibrystyka, kiedy Brianna z właśnie odnalezionym ojcem przez kilka stron pląsa po łąkach w poszukiwaniu roju pszczół, które powiększyć mają przydomową pszczelarnię Fraserów, ale na tyle sugestywnie są opisane techniki hodowli pszczół, że nie ma powodu nie uwierzyć, że tak właśnie w XVIII wieku pracowali pszczelarze:).

Poza uczuciowymi komplikacjami, które w tym tomie są domeną młodszego pokolenia reprezentowanego przez Briannę, fantastycznie udało się powplatać w tę opowieść poważne zagadnienia historyczne. Choćby te o niewolnictwie, czy konfliktach osadników z rdzennymi mieszkańcami Ameryki, brak odporności Indian na roznoszone przez europejczyków choroby, dały autorce duże pole do popisania się wyobraźnią, świetne czytało się te fragmenty. Wychowana na książkach Jacka Londona, Jamesa Olivera Curwood, byłam zachwycona również opisami amerykańskiej przyrody, jej dzikości, nie skażenia ludzką działalnością.

Co typowe dla Amerykanów, to uwielbienie dla własnych osiągnięć i dziejów, w tych współcześniejszych wątkach jest fragment dotyczący dnia 16 lipca 1969, kiedy załoga Apollo 11 wylądowała na księżycu, który świetnie oddaje atmosferę święta, które musiało wtedy zapanować w amerykańskich domach.


Chociaż są poczesne fragmenty, wręcz inwentaryzacyjne, przygotowań zapasów na zimę przez bohaterów, to nie jesień znalazłam w "Jesiennych werblach", ale bardzo konkretną wiedzę o życiu w XVIII wiecznych amerykańskich koloniach. To jest dość nierówna książka, bywało nudno, zwłaszcza na początku, ale dla tych wątków mocno rozkręcających całą historię, warto przemęczyć te dłużyzny. Jeżeli ktoś ma wątpliwości, że to niepoważna literatura, po którą nie warto sięgać, spokojnie może swoje obawy porzucić. Cały cykl jest bardzo wciągający, bohaterowie cudnie niejednoznaczni i dużo tu historii, więc warto przemóc opory i przeczytać książki Diany Gabaldon. Renesans trochę już zapomnianej "Obcej" zapewni serial nagrywany przez amerykańską stację Starz, który mam nadzieję dotrze i do polskich widzów:).

"Jesienne werble. Tom I. " Diana Gabaldon, 528 str.

6 komentarzy:

  1. Gdybym tylko miała więcej czasu, chętnie zajrzałabym pod okładkę. Niestety czasu brak, a ja mam kilka innych książeczek do przeczytania. Fajna recenzja, świetnie napisana!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książki mają potężne gabaryty, więc lektury jest co najmniej na kilka wieczorów:). Dzięki za odwiedziny i pozdrawiam cieplutko:).

      Usuń
  2. Masz bardzo ciekawy blog, dodałem do obserwowanych, zapraszam do siebie na Imperium Lektur :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. tę Gabaldon mam już skompletowaną, niestety nie takie wydanie, ja u Ciebie na zdjęciu, wolałabym dwutomowe, ale mam te tomiszcza po jednym na każdy tytuł. Chyba poszukam ebooka, bo one nieporęczne są i ciągle przez to sięgam po coś innego

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Książki D. Gabaldon zbierałam po różnych bibliotekach i trafiałam jak dotąd na wydania Amber, jednotomowe, dość wygodne w czytaniu. "Jesienne werble" Świat Książki bardzo praktycznie, bo można książkę zmieścić w torebce wydał w dwóch tomach. Komplet w tym wydaniu na pewno elegancko prezentuje się na regale. Myślę, że wydawnictwa nie powiedziały jeszcze ostatniego słowa, jeśli serial się spodoba to pewnie w końcu będzie można kupić cały komplet przyzwoicie wydany za przystępną cenę w księgarni, bo na aukcjach ceny straszą.

      Usuń

Ale teraz przyjdzie nam żyć w jakiejś zabitej dechami wiosze. Wiesz, jaka nuda? Kika z beskidzkiego lasu. Maja Ładyńska.

Jeżeli podczas ferii zimowych brak wam zimowej oprawy, nie mogliście wyruszyć w ukochane góry sięgnijcie po idealną na styczniowy czas ks...